niedziela, 24 czerwca 2012

czwartek, 21 czerwca 2012

Miska ryżu dla Miśka


My, Wielcy Podróżnicy z plecaka a dokładnie Miś Oliwier, Miś Damazy, Wielka Głowa, Smoku i Tymon Owca, zwracamy się z uprzejmą prośbą do wszystkich, którzy czytają tego bloga o wsparcie. Otóż sprawa wygląda następująco: przez ostatnie pięć miesięcy Filip i Marcin -  nasi tragarze i opiekunowie troszczyli się o nas i zapewniali nam wiele atrakcji, a także wikt i opierunek, teraz jednakże ich budżet, na ostatni etap podróży, stoi pod znakiem zapytania. Ponieważ zawdzięczamy im wiele to chcielibyśmy jakoś teraz pomóc i zapewnić im wikt i opierunek sami. Pluszaki ,jednak, jak wielu z czytelników zapewne wie, nie pracują i muszą szukać alternatywnych źródeł dochodu. I tu wychodzi na wierzch sens i cel tego wpisu – prosimy, aby każdy kto chce, ma taką ochotę i możliwość przesłał nam parę groszy, nie o dużo tu chodzi, każda złotówka się liczy. A tak łącznie to z naszych misiowych obliczeń wynika, że potrzeba nam około 800 zł. Poniżej podajemy więc numer konta i adres, na który można dokonywać wpłat – jeśli oczywiście ktoś tylko ma na to ochotę. Tymczasem życzymy dalszego, miłego zaglądania na bloga i oglądania jacy jesteśmy piękni na nowych, pojawiających się zdjęciach.
Z pozdrowieniami Miś Oliwier, Miś Damazy, Wielka Głowa, Smoku i Tymon Owca

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Cielak na wypasie


Jeszcze pięć minut! Taka myśl towarzyszy nam za każdym razem, gdy słyszymy dźwięk budzika, który głośno oznajmia, że pora wstać z łóżka. Działo się tak w szkole podstawowej i liceum, na studiach oraz w Szkocji, gdy trzeba było iść do pracy. Jest tak również teraz, kiedy raz na jakiś czas, zazwyczaj w niedzielę, postanawiamy wybrać się na plażę, by w towarzystwie promieni wschodzącego słońca wypić poranną kawę. Niech jednak nikogo nie zwiedzie wczesna pora. W przeciwieństwie do polskich ulic, o godzinie szóstej balijska plaża tętni życiem. Jedyny wolny dzień od szkoły a dla wielu także od pracy, wcale nie służy po to by się wyspać. Niedzielny poranek to dla dzieci najlepsza pora by pograć w piłkę. Dla nastolatek to świetny moment na plotki a dla nastolatków to idealny czas na spacer wzdłuż plaży w towarzystwie papierosa oraz najlepszego kolegi. Indonezyjski nastolatek nie ma komputera oraz szerokopasmowego dostępu do Internetu, dlatego wszelkie relacje nawiązuje osobiście i bezpośrednio. Na Bali życie młodego człowieka koncentruje się poza domem. Za sprawą własnego motoru lub przyjaciela, który takowy posiada tutejszy nastolatek jest bardzo mobilny. Łatwo jest więc mu dojechać do szkoły, pojechać do innego miasta, wybrać się z paczką znajomych do gorących źródeł, odwiedzić chłopaka lub dziewczynę czy przywieźć mamie zakupy. O motor trzeba jednak dbać. Raz na kilka dni myje go oczywiście tata. Młody człowiek szanuje bowiem wiedzę oraz życiowe doświadczenie swojego rodzica i wie, że nikt nie zrobi tego tak dobrze jak właśnie ojciec. Jeżeli nastolatek wraz z kolegami mają ochotę na nastrojową kolację na plaży sami ją organizują. Własnoręcznie rozpalają ognisko i pieką na nim samodzielnie złowioną rybę, popijają ją sokiem z kokosa, oczywiście samodzielnie zerwanego z palmy.  Indonezyjski młody człowiek bardzo dba o to w co się ubrać i jak modnie ułożyć włosy.  Dotyczy to zarówno dziewczyn jak i chłopaków, choć w przypadku tych pierwszych zachowanie takie jest normą niemal na całym świecie. Kłopotu nie ma z ubiorem do szkoły. W całej Indonezji podobnie jak w wielu krajach Azji obowiązują mundurki szkolne. Rewia mody zaczyna się po lekcjach. Wąskie spodnie, wyczesana czapka z daszkiem, trampki z białą podeszwą, dopasowana koszula, koraliki, sygnet z kamieniem. Niezależnie czy nastolatek mieszka w stolicy wyspy Denpasar, wiosce Kintamani, czy naszej Lovinie, pod względem wyglądu śmiało może konkurować ze swoimi rówieśnikami z Londynu, Mediolanu lub Nowego Jorku.
Poza przyjemnościami tutejszy nastolatek ma także swoje obowiązki, które nie zawsze należą do lekkich. Musi zająć się młodszym rodzeństwem, pomóc ojcu przy połowie ryb a podczas odpływu przy zbieraniu muszli. Pod nieobecność rodziców młody człowiek karmi kury oraz koty, zamiata podwórko i podlewa ogród. Nie rzadko już w tak młodym wieku podejmuje się pracy by wspomóc domowy budżet. Gdy trzeba naprawia pompę do wody oraz instalacje elektryczną. Z angielskim u niego na bakier, ale szeroki uśmiech dobrze to maskuje. Pomimo konieczności dzielenia pokoju z rodzeństwem a często także z rodzicami oraz faktu nie posiadania Ipada i innych najnowszych zdobyczy techniki, tutejszy nastolatek wydaje się być znacznie szczęśliwszy niż europejski lub amerykański odpowiednik. 

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Satu, dua, tiga... skok!


Satu, dua, tiga … skok! Tak mija kolejny dzień w gorących źródłach. Indonezyjskie rodziny z dziećmi, młodzież – przed albo po zajęciach szkolnych, rozradowane dzieci. Wszyscy skaczą, cieszą się, chlapią, za nic mają uzdrawiające właściwości gorących wód. Zresztą , dla większości, z nami włącznie, jest to jedyna okazja do ciepłej kąpieli, bo gorąca woda z kranu to w Indonezji  biały kruk. Z dobrodziejstw gorących źródeł korzystają wszyscy spragnieni ‘wyjścia z domu’ i towarzystwa, zastępują one wizytę w galerii handlowej, na basenie, w kinie, są sposobem na miłe spędzenie czasu, spotkanie sąsiada, zjedzenie wspólnego posiłku na trawie z rodziną czy pochwalenie się nowym chłopakiem albo dziewczyną. Są, gorące źródła, jednocześnie czymś codziennym, dostępnym i powszechnym, jak wyjście do parku, nie trzeba na nie wydawać fortuny ani tracić całego dnia.
Jednak gorące źródła w Banjar nie są tylko miejscem wypoczynku i zabawy okolicznych mieszkańców, są równocześnie obowiązkowym punktem trasy, którą każdy turysta z wycieczki zorganizowanej musi  zobaczyć. Odwiedziny takie wyglądają jednak zupełnie inaczej niż wizyty miejscowych. Turysta przychodzi do gorących źródeł jak do świątyni, z powagą i nabożeństwem przygląda się każdemu kamieniowi, porzuconemu klapkowi czy skórce od banana. Turysta wszystkiemu robi zdjęcia, setki zdjęć, na wszystko ma własne zdanie, swój pogląd i swoje ‘ale’. I choć przyjechał, turysta do gorących źródeł, to zwykle wcale się nie kąpie, czasem zamoczy tylko stopę lub dłoń, raczej woli się zdystansować do tubylców, usiąść elegancko na brzegu i poczytać książkę, albo przewodnik. Nawet jeżeli przyjezdny już zdecyduje się na wejście do wody, to robi to dość nieufnie i bardzo ostrożnie, pływa krótko, ale za to nienagannym stylem – w przeciwieństwie do piesko- podobnego stylu Balijczyków.
A my, jesteśmy gdzieś pomiędzy tymi dwoma światami. Jedziemy do Banjar zwykle, kiedy dopada nas potrzeba poprzebywania wśród ludzi. Odwiedzamy źródła często, czasem robimy zdjęcia, kąpiemy się, pijemy kawę 3w1 ze straganu, oglądamy i komentujemy to co dzieje się w basenie. 

piątek, 1 czerwca 2012