sobota, 14 kwietnia 2012

Bali ma cztery łapy


Ale fajny pies, jest wasz? Skąd go wzięliście? Jak ma na imię? Czy jest groźny? Trzymacie go w hotelu? Co chcecie z nim zrobić? To on czy ona? Ile kosztował? Poranny przechadzka z małą Bali, prowadzoną przez nas na sznurku wzbudziła w okolicy sporą sensację. Spacery starszych panów, emerytów najczęściej przedstawicieli Europy zachodniej z miejscowymi dziewczynami  w wieku pozwalającym domniemywać, że to tata z córką lub dziadek z wnuczką, to tutaj norma. Spacery europejskiej mamy z indonezyjskim synem także się zdarzają. Ale widok białych turystów z lokalnym szczeniakiem na sznurku  to już zupełnie inna sprawa. 
 
Wyspa Bogów jak potocznie nazywa się Bali pełna jest bezpańskich psów. Na mieszkańcach nie robi więc żadnego  wrażenia widok przeraźliwe chudych czworonogów wałęsających się w poszukiwaniu odpadków. Zazwyczaj są to jednak dorosłe psy, które w ostateczności mogą zapolować na niepilnowany drób i jednym chapnięciem załatwić sprawę kolacji. Jednak tym razem głodnym czworonogiem okazał się samotny szczeniak o smutnych oczach i szpiczastych uszach zbudowany z kości i skóry.
Małą Bali spotkaliśmy tuż przy głównym bazarze miasteczka w którym mieszkamy. W ciągu dnia zmęczony upałem szczeniak leżał na chodniku, a wieczorami w towarzystwie kotów, szczurów oraz karaluchów przeczesywał sterty śmieci w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Pomimo pustego żołądka ryż, który jej przynieśliśmy zjadła tylko w połowie, w dodatku z nieukrywanym brakiem zaufania. To pojawiło się dopiero następnego dnia, prawdopodobnie za sprawą kawałków mięsa, które pojawiły się w ryżu, który znowu ze sobą przynieśliśmy.
Dokarmianie małej suczki trwało przez kilka dni. Za każdym razem gdy ją widzieliśmy w towarzystwie szczurów oraz innych nocnych marków, targała nami chęć zabrania jej do naszego domku i zatrudnienia w charakterze ukochanego zwierzątka domowego. Rozsądek wziął jednak górę. Nie można przecież zaadoptować psa na kilka miesięcy a potem porzucić na pastwę losu. Jedyne co mogliśmy zrobić to poszukać dla niej domu. Zadanie to okazało się niezbyt proste i wymagające trochę czasu. Suczki nie cieszą się tu bowiem dużym powodzeniem. Uważa się je za bardziej ufne od psów dlatego istnieje przekonanie, że  nie nadają się na psy stróżujące. Poza tym istnieje duże prawdopodobieństwo,  iż suczka się oszczeni a to wiąże ze sobą problemy i wydatki. 
Jak często w takich sytuacjach bywa i tym razem z pomocą przyszedł Internet a dokładniej rzecz ujmując pewna znana wyszukiwarka. Przy jej pomocy udało nam się znaleźć schronisko oraz klinikę weterynaryjną dla bezpańskich psów. Instytucja ta została założona przez Australijczyków, którzy poruszeni losem balijskich psów postanowili coś dla nich zrobić. Na naszego maila odpowiedzieli po jednym dniu. List był krótki, ale treściwy i brzmiał „przywieźcie psa do nas”. 
 
Szczeniakowi pomysł się jednak nie spodobał i postanowił zniknąć, by przemyśleć sprawę przeprowadzki. Przez dwa dni nie mogliśmy go znaleźć, nie zjawiał się ani na obiad, ani na kolację. Pomyśleliśmy, że jeżeli jest na świecie ktoś kto potrafi zapaść się pod ziemię, to na pewno jest to ten szczeniak.
Po dwóch dniach gdy sprawę uważaliśmy powoli za zamkniętą, wieczorową porą szczeniak nagle się pojawił. Trzeba było działać szybko. Z ulicy piesek trafił do kartonu a w nim do naszego domku. Tu przywitał się przy pomocy Skypa z europejskimi przyjaciółmi, którzy wymyślili dla niego imię Balii  a potem zasnął kamiennym snem, który trwał aż do czwartej nad ranem.
Mała Bali w przeciwieństwie do jej chwilowych opiekunów okazała się być wczesno rannym ptaszkiem. W efekcie swojej nadmiernej aktywności  szczeniak wylądował zamknięty w łazience. Plan ten miał pozwolić nam przespanie jeszcze kilku godzin, przynajmniej do ósmej. O dziewiątej umówieni byliśmy z kierowcą, którego wynajęliśmy za niebagatelną sumę w celu zawiezienia nas oraz młodej Bali do jej nowego domu, znajdującego się dwie i pół godziny jazdy od Loviny. Niestety tylko w ten sposób mogliśmy dostać się do Ubud. Nikt inny nie miał ochoty zabrać psa do samochodu. Młodej Bali nie w głowie było jednak samotne siedzenie w ciemnym pomieszczeniu i szybko stało się jasne, że nie prześpimy ani minuty dłużej. Postanowiliśmy wybrać się więc na spacer nad morze i wspólnie z psem podziwiać wschód słońca. Jak wspominaliśmy na początku nasz spacer wzbudził nie małą sensację w okolicy. Balijczykom nie mieści się w głowie, że ktoś może chcieć pomóc bezdomnemu psu nie odnosząc z tego tytułu żadnych ekonomicznych korzyści. 

 
W drodze do Ubud, Bali targały problemy żołądkowe a nami wątpliwości czy rzeczywiście jej pomagamy a nie krzywdzimy. Z jednej strony pełna wolność, nieograniczona swoboda, możliwość sikania i spania tam, gdzie przyjdzie ochota, ale brak zagwarantowanej pełnej miski oraz zagrożenie, ze strony innych większych psów, ludzi i samochodów. Z drugiej strony przebywanie w czystym, ale jednak ograniczonym kojcu i niemożność decydowania o sobie, kontra  jedzenie, czysta woda spokój i bezpieczeństwo.
Na miejscu młoda Bali została przebadana przez weterynarza, umyta i nakarmiona a my wpłaciliśmy trochę pieniędzy na konto schroniska by w ten sposób pokryć koszty szczepionek , lekarstw oraz innych wydatków związanych z nowo przybyłym szczeniakiem. Zostawiliśmy ją w przekonaniu, że tam będzie jej lepiej  oraz, że zrobiliśmy dla niej wszystko co mogliśmy. Cały czas jednak tęsknimy i zastanawiamy się co u niej słychać.

2 komentarze:

  1. Bali.europejscy przyjaciele tęsknią i marzą,że odbywasz długą podróż do Europy,gdzie czeka na Ciebie kochające serce i małe rączki spragnine,aby Cię przytulić...FM wielkie brawa za działania i dużą wrażliwość...

    OdpowiedzUsuń
  2. ALE ONA PIĘKNA !! ;( szkoda, że nie można jej zabrac do PL ;P pozdro ! Asia :)

    OdpowiedzUsuń