Ale fajny pies, jest wasz? Skąd go wzięliście? Jak ma na
imię? Czy jest groźny? Trzymacie go w hotelu? Co chcecie z nim zrobić? To on
czy ona? Ile kosztował? Poranny przechadzka z małą Bali, prowadzoną przez nas
na sznurku wzbudziła w okolicy sporą sensację. Spacery starszych panów,
emerytów najczęściej przedstawicieli Europy zachodniej z miejscowymi
dziewczynami w wieku pozwalającym
domniemywać, że to tata z córką lub dziadek z wnuczką, to tutaj norma. Spacery europejskiej
mamy z indonezyjskim synem także się zdarzają. Ale widok białych turystów z
lokalnym szczeniakiem na sznurku to już
zupełnie inna sprawa.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuoYL7gyXSm2HnVI6pSUHe_EFVI7dqdCyRHuVgObtKqoupWafCPDJ913MXPvocnKT0vAALxMknvmaJQ1RvuiZDJMXho2a7HzRoIUj6cqcB0PgP-K03WEO1OBlml1vPRqKLOa79dzOF9AE/s640/SAM_0467.jpg)
Wyspa Bogów jak potocznie nazywa się Bali pełna jest
bezpańskich psów. Na mieszkańcach nie robi więc żadnego wrażenia widok przeraźliwe chudych
czworonogów wałęsających się w poszukiwaniu odpadków. Zazwyczaj są to jednak
dorosłe psy, które w ostateczności mogą zapolować na niepilnowany drób i jednym
chapnięciem załatwić sprawę kolacji. Jednak tym razem głodnym czworonogiem
okazał się samotny szczeniak o smutnych oczach i szpiczastych uszach zbudowany
z kości i skóry.
Małą Bali spotkaliśmy tuż przy głównym bazarze miasteczka w
którym mieszkamy. W ciągu dnia zmęczony upałem szczeniak leżał na chodniku, a
wieczorami w towarzystwie kotów, szczurów oraz karaluchów przeczesywał sterty
śmieci w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Pomimo pustego żołądka ryż, który
jej przynieśliśmy zjadła tylko w połowie, w dodatku z nieukrywanym brakiem
zaufania. To pojawiło się dopiero następnego dnia, prawdopodobnie za sprawą
kawałków mięsa, które pojawiły się w ryżu, który znowu ze sobą przynieśliśmy.
Dokarmianie małej suczki trwało przez kilka dni. Za każdym
razem gdy ją widzieliśmy w towarzystwie szczurów oraz innych nocnych marków,
targała nami chęć zabrania jej do naszego domku i zatrudnienia w charakterze
ukochanego zwierzątka domowego. Rozsądek wziął jednak górę. Nie można przecież
zaadoptować psa na kilka miesięcy a potem porzucić na pastwę losu. Jedyne co
mogliśmy zrobić to poszukać dla niej domu. Zadanie to okazało się niezbyt
proste i wymagające trochę czasu. Suczki nie cieszą się tu bowiem dużym
powodzeniem. Uważa się je za bardziej ufne od psów dlatego istnieje
przekonanie, że nie nadają się na psy
stróżujące. Poza tym istnieje duże prawdopodobieństwo, iż suczka się oszczeni a to wiąże ze sobą
problemy i wydatki.
Jak często w takich sytuacjach bywa i tym razem z pomocą
przyszedł Internet a dokładniej rzecz ujmując pewna znana wyszukiwarka. Przy
jej pomocy udało nam się znaleźć schronisko oraz klinikę weterynaryjną dla
bezpańskich psów. Instytucja ta została założona przez Australijczyków, którzy
poruszeni losem balijskich psów postanowili coś dla nich zrobić. Na naszego
maila odpowiedzieli po jednym dniu. List był krótki, ale treściwy i brzmiał
„przywieźcie psa do nas”.
Szczeniakowi pomysł się jednak nie spodobał i postanowił
zniknąć, by przemyśleć sprawę przeprowadzki. Przez dwa dni nie mogliśmy go
znaleźć, nie zjawiał się ani na obiad, ani na kolację. Pomyśleliśmy, że jeżeli
jest na świecie ktoś kto potrafi zapaść się pod ziemię, to na pewno jest to ten
szczeniak.
Po dwóch dniach gdy sprawę uważaliśmy powoli za zamkniętą,
wieczorową porą szczeniak nagle się pojawił. Trzeba było działać szybko. Z
ulicy piesek trafił do kartonu a w nim do naszego domku. Tu przywitał się przy
pomocy Skypa z europejskimi przyjaciółmi, którzy wymyślili dla niego imię Balii a potem zasnął kamiennym snem, który trwał aż
do czwartej nad ranem.
Mała Bali w przeciwieństwie do jej chwilowych opiekunów okazała
się być wczesno rannym ptaszkiem. W efekcie swojej nadmiernej aktywności szczeniak wylądował zamknięty w łazience.
Plan ten miał pozwolić nam przespanie jeszcze kilku godzin, przynajmniej do ósmej.
O dziewiątej umówieni byliśmy z kierowcą, którego wynajęliśmy za niebagatelną
sumę w celu zawiezienia nas oraz młodej Bali do jej nowego domu, znajdującego
się dwie i pół godziny jazdy od Loviny. Niestety tylko w ten sposób mogliśmy
dostać się do Ubud. Nikt inny nie miał ochoty zabrać psa do samochodu. Młodej
Bali nie w głowie było jednak samotne siedzenie w ciemnym pomieszczeniu i
szybko stało się jasne, że nie prześpimy ani minuty dłużej. Postanowiliśmy
wybrać się więc na spacer nad morze i wspólnie z psem podziwiać wschód słońca.
Jak wspominaliśmy na początku nasz spacer wzbudził nie małą sensację w okolicy.
Balijczykom nie mieści się w głowie, że ktoś może chcieć pomóc bezdomnemu psu
nie odnosząc z tego tytułu żadnych ekonomicznych korzyści.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikhtcY3XZfLd3dH7SjQbVdSlLWGTte0kEnydXK4WoOVkyxk8fkCjhfElJaalmHis85LL5dhbJW-tJnT-3o1J-35lutHiJdnDRSvL5ke4JSKC0QkicZsGwIjn5rpIZW2T_pYxxGDMKMDF8/s640/SAM_0461.jpg)
W drodze do Ubud, Bali targały problemy żołądkowe a nami
wątpliwości czy rzeczywiście jej pomagamy a nie krzywdzimy. Z jednej strony
pełna wolność, nieograniczona swoboda, możliwość sikania i spania tam, gdzie
przyjdzie ochota, ale brak zagwarantowanej pełnej miski oraz zagrożenie, ze
strony innych większych psów, ludzi i samochodów. Z drugiej strony przebywanie
w czystym, ale jednak ograniczonym kojcu i niemożność decydowania o sobie,
kontra jedzenie, czysta woda spokój i
bezpieczeństwo.
Na miejscu młoda Bali została przebadana przez weterynarza,
umyta i nakarmiona a my wpłaciliśmy trochę pieniędzy na konto schroniska by w
ten sposób pokryć koszty szczepionek , lekarstw oraz innych wydatków związanych
z nowo przybyłym szczeniakiem. Zostawiliśmy ją w przekonaniu, że tam będzie jej
lepiej oraz, że zrobiliśmy dla niej
wszystko co mogliśmy. Cały czas jednak tęsknimy i zastanawiamy się co u niej słychać.